Podjęcie uchwały w sprawie zamiaru połączenia łódzkich domów kultury to polityka faktów dokonanych i żadne zaproszenie do dyskusji, tylko jej pozorowanie. Łączenie instytucji, to zastępowanie polityki kulturalnej centralizacją.

Od kilku tygodni odbieram od moich kolegów i koleżanek z Łodzi sygnały o bardzo poważnych niepokojach związanych z zamiarem łączenia domów kultury, co oznacza ich formalną likwidację i faktyczną centralizację.

Moim zdaniem, władze Łodzi przyjęły kurs na wymuszenie konsolidacji domów kultury. Uważam, że podjęcie uchwały w sprawie zamiaru połączenia instytucji już 1 lutego 2021 r. (!) to polityka faktów dokonanych i żadne zaproszenie do dyskusji, tylko jej pozorowanie. Świadczy o tym choćby wypowiedź jednego z radnych rządzącej koalicji o tym, że „Pani Prezydent ma określoną koncepcję, do której będzie przekonywać”.

Samo łączenie, to natomiast zastępowanie polityki kulturalnej centralizacją. Jeżeli wierzyć przedstawicielom władz Łodzi, że chodzi tylko o usprawnienia typu wspólny system sprzedaży biletów czy zintegrowanie działań promocyjnych, to żadne połączenie nie jest do tego potrzebne. Wystarczy np. zawiązać konsorcjum, analogiczne do tych, jakie miasto zawiera w celu np. wspólnego zakupu energii elektrycznej czy ubezpieczeń.

Jeżeli jednak władzom Łodzi rzeczywiście zależy na poprawie funkcjonowania instytucji kultury i uzyskaniu różnorodnych „synergii”, to na nie powinny zaczynać od siłowego forsowania uchwały w sprawie łączenia instytucji, tylko rozpocząć długofalowy proces faktycznego a nie pozorowanego sieciowania (jak na przykład od niedawna dzieje się we Wrocławiu albo od dawna w Warszawie).

Na marginesie trzeba wspomnieć, że użycie przez łódzkich urzędników pojęcia „sieciowanie” jako synonimu centralizacji zakrawa na cynizm. Sieciowanie, to po pierwsze proces dobrowolny, po drugie zakładający zachowanie autonomii podmiotów. „Sieciowanie” po łódzku to wjechanie ciężkim pługiem tam, gdzie należałoby użyć co najwyżej nożyc ogrodniczych (chociaż są tacy, którzy twierdzą, że kultura nie potrzebuje nawet ogrodnika).

Trzeba też łódzkim radnym przypomnieć, że ich rolą nie jest decydowanie ani o strukturze organizacyjnej ani o np. o liczbie etatów w instytucjach kultury, w tym w instytucji, która miałaby powstać w wyniku połączenia. Ich deklaracje, obietnice czy „gwarancje” mają znaczenie niemal wyłącznie retoryczne, ponieważ o kształcie ewentualnej przyszłej instytucji będzie decydował jej dyrektor, któremu ustawa o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej gwarantuje sporą autonomię.

Co ważne w szczególny sposób dotyczy to obecnych dyrektorów, którym formalnie nikt, łącznie z Prezydent miasta nie może zagwarantować pracy ponieważ – o czym pisałem już w sierpniu – wszelkie decyzje kadrowe są kompetencją dyrektora nowo utworzonej instytucji a nie organizatora. Oznacza to, że w przypadku łódzkich domów kultury ich dyrektorzy mogą, ale nie muszą zostać np. kierownikami w strukturze nowej instytucji.

Skoro już o dyrektorach, to są tacy, którzy całkiem niedawno wygrali konkursy i zostali powołani kilkuletnie okresy. Stając do konkursu musieli oni zaproponować koncepcje programowe instytucji, które będą realizować w okresie powołania. Połączenie oznaczać będzie po pierwsze przerwanie ich powołania i wygaśnięcie stosunku pracy, po drugie brak jakichkolwiek formalnych narzędzi gwarantujących kontynuację koncepcji. Po ludzku mówiąc, jest to też zwyczajnie nie fair, bo miasto zorganizowało konkursy, zawarło umowy z dyrektorami a teraz uznaje je za niebyłe i zmienia reguły w trakcie gry. To nie buduje zaufania do samorządu i rzuca się cieniem na proces dialogu, którego miasto, przynajmniej na poziomie werbalnym, oczekuje.