…czyli czym moim zdaniem powinien się zająć Minister Kultury.
Wystąpienia nowych ministrów budzą nieukrywane emocje. Jakoś mam do tego stosunek kompletnie ambiwalentny, bo to co mówią, a to co zrobią, może mieć ze sobą niewiele wspólnego. Stwierdzenie, że „polityka i etyka – to zupełnie różne sprawy”, które padło z ust polityka cieszącego się wyjątkowo dużym zaufaniem społecznym, jakoś wybiło mi ostatecznie z głowy wszelkie złudzenia na temat motywacji działań tejże grupy ludzi.
W związku z powyższym mój wpis ma charakter wyłącznie merytoryczny i nie ma absolutnie związku z jakimikolwiek sympatiami politycznymi, bo takowych obecnie nie posiadam.
Zebrałam kilka postulatów, którymi moim zdaniem powinno się zająć Ministerstwo Kultury. Nie odkrywam tu przysłowiowej „ameryki”, bo te proponowane rozwiązania funkcjonują z powodzeniem na świecie od lat. Zapraszam w każdym razie do dyskusji:
- Moim zdaniem nadrzędnym celem powinno być odseparowanie kultury od bezpośrednich wpływów politycznych – zwłaszcza na poziomie samorządów. W tej chwili o kulturze decydują ludzie, którzy przeważnie nie mają o tym pojęcia, ani też nie są tym specjalnie zainteresowani. Ich główne motywy działania mają charakter albo polityczny, albo towarzyski. Rozwiązaniem powinno być wprowadzenie Rad Kultury, w których zasiądą przedstawiciele wszystkich interesariuszy i w imieniu wszystkich grup będą podejmować decyzje.
- Duże instytucje kultury, otrzymujące dotacje pow. iluś tam milionów i wszystkie instytucje o statusie narodowych powinny mieć zwyczajnie Rady Nadzorcze – w których skład wejdą nie tylko eksperci związani ze sztuką, ale też spece od zarządzania, przedstawiciele władz, największych sponsorów, miłośników instytucji etc. To jest postulat na poziomie basic.
- Dobrym rozwiązaniem jest wprowadzenie tzw. QUANGOs (quasi-autonomous non-governmental organisations) – organizacji działających na zasadzie „przedłużonego ramienia” (arm’s length principle). Według tej reguły, administracja publiczna nie uczestniczy bezpośrednio w realizacji zadań, lecz czyni to za pośrednictwem specjalnie powołanych, wyspecjalizowanych organizacji, które pozostają niezależne.
- Dalej – konieczne jest wsparcie indywidualne artystów poprzez rozbudowany system ubezpieczeń społecznych i szerszą ofertę stypendialną (to jak to wygląda w tej chwili, urąga wszelkim standardom)
- Kolejnym krokiem jest promocja mecenatu prywatnego – nie chodzi tylko o zwiększenie środków, ale też większą kontrolę nad wydawaniem finansów publicznych. Z moich doświadczeń wynika, że gdyby w działanie niektórych instytucji zaangażowane były jakiekolwiek prywatne fundusze, to nie miałoby prawa dziać się tam to, co się tam działo
- Konieczna jest zmiana ustawy o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej. I to w wielu punktach. Najbardziej newralgiczny wydaje mi się zapis, że „prowadzenie działalności kulturalnej jest zadaniem własnym jednostek samorządu terytorialnego o charakterze obowiązkowym”, niemniej „jednostki samorządu terytorialnego organizują działalność kulturalną, tworząc samorządowe instytucje kultury”. W związku z powyższym na przykład nieudolny teatr publiczny dostaje dotacje w wysokości np. 3 mln, a znakomity teatr offowy jak dobrze pójdzie to w konkursie ofert raz na rok dostanie 50 tys. O braku kompletnego wsparcia dla niezależnych, oddolnych inicjatyw to nawet szkoda mówić. Powinno się wspierać działalność w oparciu o efekty, sposób zarządzania, realizację celów, a nie formę prawną.
- Ostatni punkt to edukacja kulturalna – nad tą kwestią chyba trzeba by pochylić się osobno, do czego się już od miesięcy przymierzam.
A co mi się wydaje, że jak będzie? Hmmm… Myślę, że będzie mniej więcej tak jak jest – trochę może inaczej. Ale nie w kategoriach lepiej czy gorzej. Finansowanie kultury leży przede wszystkim w gestii samorządów i działania operacyjne podejmowane na poziomie centralnym nie są w stanie zbyt wiele zmienić (zwłaszcza teraz, jak się skończyło budowanie gmachów za unijne pieniądze).
Dotacje z programów operacyjnych MKiDN będą miały zapewne inne priorytety niż dotychczas – ale to w sumie niewielka różnica, ponieważ po tych programach nieinwestycyjnych i tak niezbyt wiele zostaje – ot taka doraźna pomoc udzielana na w sumie nie wiadomo do końca jakich warunkach.. Tak było – i tak zapewne zostanie..
Pozostaje kwestia TVP… Jeśli przekształcenie jej w instytucję narodową miałoby stanowić kres celebryctwu, niekompetencji i retoryce a’la „matka Madzi” – to jestem za.. chociaż w sumie wszystko mi jedno. Telewizję Polską wyłączyłam skutecznie 18 lat temu i serdecznie taki ruch polecam!
Z obecnych deklaracji Profesora Glińskiego wynika, że cofniemy się z polityką kulturalną jeszcze bardziej do PRLu – zakładając, że sposób zarządzania kulturą w Polsce w ogóle coś od tego PRLu raczył był ewoluować – co do tego generalnie mam bardzo duże wątpliwości. Największym problemem uczestnictwa w kulturze jest jej elitarność – która dalej będzie priorytetem władz. Natomiast największe korzyści dla rozwoju gospodarczo-społecznego przynoszą: indywidualna kreatywność, budowanie oddolnych, społecznych, niezależnych inicjatyw – które są i pozostaną na totalnym marginesie polityki kulturanej.
Kolejne przynajmniej 4 lata podrepczemy sobie w miejscu. Świat nas zostawi daleko w tyle i to bynajmniej nie z powodu naszego potencjału… a szkoda…
dr Anna Świętochowska
Tekst jest również dostępny na blogu – annaswietochowska.blogspot.com
One thought on “Być jak Piotr Gliński…”